Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/149

Ta strona została przepisana.
Z TAMTEJ STRONY JEZIORA DOBERDO.


30 października.

Zawiadomiono mnie, że chcąc odnaleźć pułk, muszę maszerować do Strassoldo. O 2-ej popołudniu wyszedłem z Udine. Do Strassoldo przyszedłem już nocą. Podła, mało sympatyczna dziura. Żołnierze przechrzcili ją na Tresoldi (trzy soldy) — boć dalibóg może ona więcej nie warta. Nikt tu nie jest w stanie udzielić mi dokładniejszych informacyj. Znalazłem nocleg w jakiejś szopie, zakopuję się w siano i zapadam w sen głęboko…
Maszerując dalej w tym samym kierunku, dowiem się czegoś pewniejszego o mym pułku. Tak zaręczał mi spotkany w drodze towarzysz marszu. Człowek ten należy do oddziału miotaczy min i nosi na ramieniu odznakę za „śmiałość żołnierską“. Dostał ją, jak opowiada, za męstwo okazane podczas wybuchu austrjackiej miny na Monte Cimone. Podczas dalszego pochodu rozmowa nasza schodzi na temat wojny.
— Nie było to mądrze ze strony Austrjaków — rozumuje mój kompan, — że wydali nam wojnę. My ich puścimy, jak dziadów, z torbami!…
Z dowództwa etapu odesłano mnie do małej miejscowości, leżącej nieopodal. Długa, błotnista droga. Całe szczęście, że słońce jasno przyświeca. Późnym wieczorem docieram do Akwilei — mieściny, na której wycisnęło się po wieki piętno czasów rzymskich. Nie omieszkałem zwiedzić słynnej bazyliki.