Nie znalazłem jednakże śladów mego pułku. W czasie mego urlopu zimowego przebywał on w tych stronach na wypoczynku, ale od kilku dni znajduje się znów na froncie. Na drugim brzegu Isonzo zasięgnę bliższych wiadomości.
Na szerokich i prostych gościńcach w dolnym biegu Isonzo panuje ruch wprost bajeczny, przechodzący siłę mej wyobraźni. Na rozdrożu koło Pieris spotykam przyjaciela-interwencjonistę, pełniącego funkcję szofera samochodu ciężarowego. Udało mi się dostać miejsce na tym samochodzie.
Przede mną snuje się Isonzo, rzeka błękitna, szeroka i przejrzysta. Na jego brzegu widać Ronchi, prawie nieuszkodzone. Spotykam kilku znajomych podoficerów, którzy zapraszają mnie na swój obiad żołnierski. Gdy się tak posilamy, naraz cztery austrjackie granaty walą w dworzec. Wielka symfonja szrapneli skierowana przeciwko samolotowi nieprzyjacielskiemu. O czwartej odmarsz. Postępuję za mułem, dźwigającym jadło dla oficerów naszej kompanji.
Na rozdrożu Selz-Monfalcone wznosi się wielki słup z nieociosanych głazów, opatrzony jakimś napisem — nie zdążyłem go jednak przepisać, gdyż muły biegły zbyt szybko. Ruch kołowy na tym gościńcu, poza kilkoma punktami, nie jest nazbyt silny. Mijam okopy i schrony Selzu; teraz dopiero rozumiem, ile trzeba było zwalczyć trudności, by zdobyć to pierwsze obwarowanie wyżyny Krasu.
Nasze działa grzmią bez przerwy. Wszędzie widać jawne oznaki stoczonych walk. Ziemia poryta i stratowana, rowy przysypane, porozwalane domy, drzewa powyrywane z korzeniami. Nic nie stoi tak jak stać powinno. Wojna zniwelowała wszystko swym druzgocącym walcem. Po wszystkich drogach i zakątkach sterczą krzyże. Wszędzie mogiły — to pojedyńcze to zbiorowe. Rozbrzask: oglądam się