Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/159

Ta strona została przepisana.

nie wytężając się jednakże zbytnio. W opuszczonych schronach austrjackich za Debeli znaleźliśmy sporo kilofów. Nasz rów tak tu się dziwnie ciągnie, że możemy być zaatakowani zarówno z przodu, jak i z tyłu. Jednakże pomiędzy nami i Niemcami stanęła jakby cicha ugoda, że nie strzelamy do siebie wzajemnie. My ich widzimy i nie tykamy się nawet broni; oni również nas widzą — widać nas aż zanadto dobrze! — ale też nie strzelają. Jesteśmy uwięzieni w tych błotnistych jamach, nieporuszenie oczekując dalszego losu.
Ustawiczna słota mocno obniżyła poziom żołnierskiego ducha bersaljerów. Jesteśmy przemoczeni i ociekamy wodą. Ze sobą mamy jedynie koc i płaszcz; tornistry zostawiliśmy i dostaniemy je z powrotem, gdy pójdziemy na odpoczynek. Nie widać ani skrawka błękitnego nieba — wszystko jest jednostajnie szare jak włosiennica mnicha i nasiąkłe wodą.
Gwara żołnierska:
zgrzebło — głód,
„fifhaus“ — schron podziemny.
Nasze okopy opasują pobojowisko ostatniej bitwy listopadowej. W lejach powstałych wskutek wybuchu 30,5-kalibrówek pochowaliśmy ciała padłych Austrjaków i zalaliśmy je wapnem.

9 grudnia.

Czas dżdżysty. Zanosi się jednak na to, iż niebo nieco się przetrze. Rozpoczyna się codzienna symfonja ciężkokalibrówek. Austrjacy słabo odstrzeliwują się lekkiemi działami przeciwko naszemu ogniowi huraganowemu.
Dziś w nocy jeden z żołnierzy austrjackich poddał się dobrowolnie w niewolę naszej placówce. Opowiada, że nasza kanonada wyrządziła wczoraj znaczne straty Austrjakom. Z całego posterunku, zmiecionego celnym strzałem, on tylko jeden pozostał przy życiu. Trzej inni zginęli. Jeden z naszych