wania. Koncert się wzmaga — jednocześnie niebo coraz bardziej się wypogadza.
Wieś Jamiano, którą zdobyliśmy w ofensywie listopadowej, a potem znów utracili, jest od nas oddalona zaledwie o 500 do 700 m w linji powietrznej. Pocisk 30,5-kalibrowy, przelatujący regularnie co kwadrans ponad naszą linją, robi taki zgiełk jak kolej elektryczna. — Popołudniu nielitościwa słota. W rowach panuje cisza: kilku z naszych pośpiewuje sobie, ale półgłosem i nie z serca. Jednostajnie powracający głos strzałów artyleryjskich powiększa naszą melancholję.
Oto jak brzmi urzędowe sprawozdanie Naczelnego Dowództwa o wczorajszem natarciu austrjackiem na kotę 208: „Na odcinku Krasu wczoraj artylerja była czynna bez przerwy. Wieczorem nieprzyjaciel po gwałtownym armatnim ogniu przygotowawczym podjął dwukrotne natarcie na nasze stanowiska na pn.-wsch. od koty 208 pd., został jednak odparty i odrzucony“
Wczoraj wieczorem powróciliśmy z pierwszej linji do obozowiska. Lało rzęsiście. Przemoczeni do szpiku kości, czekaliśmy cierpliwie, kiedy nas zluzują. Gdy oddawałem moją norę świeżoprzybyłemu, nieznanemu gościowi, ten zaczął się dopytywać:
— Gdzie Niemcy?
— Ot tam, o jakie dwadzieścia metrów od nas.
— Czy walą z armat?
— Nie, jesteśmy za blisko od nich.
— Czy rzucają granaty ręczne?
— Jakoś nie.
Północ. Deszcz ustał, a zaraz potem dech wiatru począł rozganiać chmury. Właśnie powstrzymano gwałtowny i nie-