wypoczynku. Okopy w Krasie zmuszają wojsko do ciężkich ofiar i niewygód. — Popołudniu drobny deszcz, który, rzekłbyś, sączy się bardziej w nasze dusze niż w naszą skórę.
Przez całą noc, tj. przez 14 następujących po sobie godzin, lało bez przerwy. Dopiero dzisiaj zanosi się na to, że monotonna zasłona chmur pójdzie wreszcie do góry. Wiele obiecujące wyjaśnienie się nieba nadchodzi jednocześnie z lekkim, zimnym wiatrem, ciągnącym od Triestu. Pierwsze wiadomości: Wczoraj wieczorem bomba austrjacka pociągnęła za sobą siedem ofiar, pomiędzy niemi dwóch zabitych. — Pułkownik przechodzi przez nasze okopy i zapytuje:
— Jak się wam powodzi?
— Dobrze — odpowiadamy.
— Zimno wam? — Nie zabardzo. Od czasu do czasu przydałaby się buteleczka wina…
Pułkownik odchodzi.
Od kilku dni Austrjacy ostrzeliwują nasze stanowiska swoją zwykłą, chaotyczną metodą. Dwa granaty padają na kotę 208, parę szrapneli na nas, dwa ciężkokalibrowe na kotę 144, kilka 28-ek na drugą linję. Widnokrąg się rozjaśnia, ale słońce kryje się uporczywie.
Któryś z saperów opowiada nam, że jeden granat wyrżnął między dwa schrony 7-go pułku bersaljerów. Ofiarą pocisku padło czterech zabitych i siedmiu ranionych. Toczy się dyskusja na temat „niemieckiego pokoju“.
Zuchwały warunek, by Italja oddała Austrji wyswobodzone terytorja, wywołuje powszechne oburzenie. Gotów jestem się założyć, że gdyby zarządzono powszechne głosowanie, nawet dziesięciu żołnierzy nie zgodziłoby się przyjąć ten warunek.