Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/186

Ta strona została przepisana.


29 grudnia.

Niespokojna noc. Mgła przyziemna zasłania przed naszemi oczyma jezioro i równinę Doberdó! Na niebie wiszą szare chmurzyska, których nie potrafi rozerwać słońce. Powierzchowność moich towarzyszów broni po dłuższym pobycie w okopach na Krasie staje się pożałowania godna.
W 8-mej kompanji zdarzyło się kilka podejrzanych wypadków kataru kiszek. Kompanja ta dostała rozkaz odmarszu. Myśleliśmy, że ona udaje się przed nami na wypoczynek kwaterunkowy… a tymczasem!… Wołałbym zostać rozszarpanym w tysiąc kawałków przez pocisk 30,5 kalibrowy, niż zemrzeć w szpitalu cholerycznym.
Dziś artylerja austrjacka rozsypała tu i owdzie kilka zwykłych, nieszkodliwych pocisków. Ziewamy — jedni z nudów, inni z głodu. Taka to jest wojna pozycyjna!
Wyrażenia z żargonu wojennego:
benzyna = wino,
lampjonik = butelka wina.

30 grudnia.

Pogoda posępna, zdradliwa, choleryczna. Doprawdy, zarazek tej choroby musiał już się pojawić, sądząc z zabiegów higjenicznych, jakie się czyni. Cała linja odwodów jest biała od wapna, które rozsypuje się hojnie pomiędzy barakami.
Padre Michele przeszedł się przez okopy, rozdając trójbarwną odznakę i zadrukowaną kartkę papieru. Wziąłem odznakę i kazałem sobie pokazać ową ulotkę. Jej treścią jest:

Uroczyste poświęcenie
żołnierzy król. armji włoskiej
Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Przepisuję, nie robiąc żadnych komentarzy. Wewnątrz ulotki jest „pouczenie“, które opiewa: