stojącą kobietę z książką w ręce. Napis głosi: „Cesarzowej Elżbiecie ludność Pieris.“ Wieś jest prawie nietknięta, jedynie miejscami, w ścianach opuszczonych domów, widnieją wyłomy od granatów. Na podwórzu naszej kwatery kilku żołnierzy służby sanitarnej założyło szkołę, do której uczęszcza około stu chłopców i dziewcząt. Pytam jedną z dziewczynek:
— Czego dziś nauczyłaś się we szkole?
— Niczego.
— Czy chcesz kawałek bułki?
— Zjedzcie ją sami.
Zrzadka spotyka się mieszkańców.
Spotykam się z Gwidem Podrecca. Jadę do Ronchi jako kwatermistrz. Przy drodze, tuż przed Ronchi, jest mogiła, na której krzyżu widnieje napis: „Żołnierz nieznany“. Zimny wiatr. Słońce.
Z Trjestu wieje borà. Zimno. Dzień podobny do wielu innych. Jakże źle wpływa ta pogoda na siłę moralną wojska!… Ludzie zrzędzą. Pułkownik Beruto odszedł, by objąć dowództwo nad brygadą kremońską. Zastąpił go podpułkownik Capanni i przesyła gorące pozdrowienia sławnej „jedenastce“.
Roboty nad umocnieniem okopów nad Doliną Berg, kota 70, na pierwszem wzniesieniu Krasu powyżej Selzu. Pole walki! Jeszcze teraz robi wrażenie. Spustoszenie, — spotęgowane przez nasz samolot, w pobliżu Doberdó. Krzyże z wiszącemi na nich koronkami różańcowemi. Zwoje papieru, ko-