szyki wiklinowe pełne żelaziwa. Odosobnione zwłoki, to znowu stosy trupów, ledwie przysłonięte worami piasku. Wystające stopy. Czaszka. Szczątki kości. „Spokój, o bracia!“ (14 pułk piechoty). Mnóstwo sprzętów żelaznych wszelkiego gatunku. Morze. Hen poniżej czworogranna dzwonnica w Akwilei. Jeszcze dalej biała gromada domów; Cervignano.
Śnieg, zimno, okropne nudy.
Rozkaz, odwołanie, nieporządek[1].
Żołnierze, którzy powracają z urlopu, są od pewnego czasu w kiepskiej „sile moralnej“. Gwarzą półgębkiem o „bałaganie“, jaki panuje we Włoszech wskutek tego, że „czterej staruszkowie“ i kobiety życzą sobie pokoju. Oficerowie, ma się rozumieć, myślą… zgoła co innego. W Rzymie „kiwają“ ludzi, zwodzą… Rząd narodowej bezsilności!
Rzucanie min. Opuściłem mój pluton, który przeznaczono do formowania 64 baonu zapasowego, prawdopodobnie w głębi kraju. Utworzono drugą sekcję „lanciabettica“[2] i mnie powierzono nad nią dowództwo. Ćwiczenia na poligonie koło Ronchi.
Marsz do okopów. Na pozycji. Pełnia księżycowa.
— Panie kapral, jest nas tu dwóch, obaj z r. 1897.
— Jeden niech przyjdzie do mojego schronu.