Teraz wskazuje palcem słynną i tajemniczą Czarną Górę — Monte Nero.
Napis, znaleziony na kapliczce wotywnej na rozdrożu o 2 km od Caporetto:
Nikdar Noben se ni bil zapuscen
Kiv vartvo Marjis bil izzogen.
Caporetto. Widzę jedynie wieżę kościelną, białą, smukłą, o szaro-zielonym wierzchołku. Skupiają się dokoła nas tłumy żołnierzy, pragnąc spotkać swych krajanów. Obozujemy pod gołem niebem, niedaleko od Isonzo.
Współlokatorami mojego namiotu są: plutonowy Bocconi oraz kaprale Buscema i Tafuri. W nocy słychać pomruk dział, dochodzący od strony Gorycy. W obozie głęboka cisza — wszędzie dokoła posterunki. Odczuwa się obecność wojny.
Zimny poranek. Nad Isonzo snuje się tuman mgły. Wieść o mojem przybyciu do Caporetto już się rozeszła. Nowe wrażenia, pogawędki. Do djabła! Dwaj artylerzyści bajdurzą, jakoby nasza armja była już niemal doszczętnie starta:„Anglja śpi, Francja złamana, Rosja goni ostatkami sił…“ Wstrętne i niedorzeczne bajania, których już tyle razy musiałem się nasłuchać! Dwaj pesymiści, którzy nawet nie powąchali frontu, milkną jeszcze w samą porę, by uniknąć tęgiego kuksańca. Ale oto nawijają się trzej Bolończycy; ci okazują o wiele więcej rycerskiego ducha.
Podczas wydawania obiadu odnajduje mnie, stojącego w ogonku, jakiś lekarz pułkowy i odzywa się do mnie:
— Chciałbym uścisnąć dłoń naczelnego redaktora Popolo d’Italia.