Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/200

Ta strona została przepisana.

na dół, by dokończyć operacji. Całe szczęście, że świeżo odniesione rany nie są ciężkie. Najciężej ranny był już właśnie rekonwalescentem… a teraz spory odłamek zdruzgotał mu ramię! Muszą go wciąż przewiązywać, tyle krwi traci! Ci, którzy mogą mówić, odzywają się:
— Tchórze! Opryszki! Chcieli nas wytracić doszczętnie.
Inni, którzy mówić nie mogą, wlepiają w ściany oczy szeroko rozwarte. Chichot granatów — bo Austrjacy walą w dalszym ciągu — zmusza nas przez chwil kilka do trupiej ciszy.
Dr. Piccagnoni, razem z dr. Vellą i dwoma innymi lekarzami, wchodzi znów do naszej sali i ogłasza, że popołudniu wszyscy ranni będą przeniesieni za Isonzo. Twarze się rozpogadzają.
— A ja? — zapytuję.
— Pan tu zostanie. W mojem towarzystwie. Pan jest niezdatny do transportu.[1]

Popołudniu.

Wszyscy moi towarzysze boleści odjechali. W szpitalu pozostali lekarze, kapelan, pielęgniarze. Z rannych tylko ja jeden. Wielka cisza o zmroku…

  1. Mussolini doznał ciężkich obrażeń aż w 44 miejscach swego ciała. Przez pierwszą połowę marca stan jego zdrowia był bardzo groźny.