się, że szpital Nr. 46 znajduje się bardzo daleko, bo aż pod Akwileją.
Z ciężkiem sercem, zgryziony i upadły na ducha, powróciłem do swej kwatery. Jedna mi tylko została nadzieja: na drugi urlop. Istotnie udało mi się wkrótce uzyskać nową przepustkę.
Wyruszywszy zawczasu rano i zdobywszy upoważnienie do korzystania ze wszystkich środków lokomocji, skierowałem się z niecierpliwością do celu. Podróżowałem w najrozmaitsze sposoby: na samochodach ciężarowych, na jaszczach artyleryjskich, na furgonach, a niejednokrotnie per pedes Apostolorum. Ale szedłem wciąż naprzód.
W Sagrado, o czwartej popołudniu, natknąłem się na Manlia Morgagniego — administracyjnego kierownika naszego pisma — oraz na kolegę Garinei’ego z Secolo. Wracali z odwiedzin u Mussolinego. Dowiedziałem się, że bohaterski wojak miał silną gorączkę i że szpital 46-ty przeniesiono z Akwilei do Ronchi.
Na drodze z Sagrado do Ronchi (sześć do siedmiu kilometrów) nie udało mi się spotkać żadnej powózki. Mimo to dotarłem tam dość szybko.
W bramie szpitala (umieszczonego w pięknym pałacyku odrestaurowanym po uszkodzeniach wojennych) nie chciano udzielić mi wstępu. Podoficer inspekcyjny miał w tym względzie ścisłe polecenie, którego za żadną cenę nie chciał przełamać.
— Lekarze zabronili wszelkich odwiedzin. Za wielu ludzi tu przychodziło! Ranny bardzo cierpi. Dziś wieczorem miał 40° gorączki. Sam życzył sobie, żeby go zostawiono w spokoju. Bardzo mi przykro, ale nie mogę…
Powoływałem się na moje stanowisko redaktora Popolo, mówiłem o mojej trosce co do Jego losu, o braterskim afekcie dla mego Kierownika i Zwierzchnika…
Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/207
Ta strona została przepisana.