Poobiednia gawęda. Epizody wojenne. Zgodny entuzjazm alpinów. Isonzo! Nigdy nie widziałem wód bardziej błękitnych jak wody Isonzo! Przedziwna jest głębia tego błękitu! Schyliłem się ku lodowatej toni i z czcią nabożną napiłem się jej wody. Rzeko święta, uświęcona!…
Odmarsz. Wcielono nas nie do dwunastego, lecz do jedenastego pułku bersaljerów, znajdującego się na łańcuchu górskim Monte Nero. Porucznik-lekarz z Rodi, należący do komendy etapu, chce mnie poznać i pozdrowić. Częstuje mnie czarką wyśmienitej kawy. Jesteśmy w linji. Porucznik Izzo udziela nam kilku wskazówek: między innemi komunikuje nam, że na pewnym odcinku gościńca będziemy wystawieni na ogień artylerji.
— Biada maruderom!
Bataljon zdaje się tem zgoła nie przejmować.
— Żelazny rocznik 1884!
„Siła moralna“ żołnierzy wzmogła się znacznie. Niedorzeczne gadaniny, przedtem dość częste, teraz cichną. Panuje nastrój wesoły. Artylerzysta z Corticelli, nazwiskiem Mengoni, towarzyszy mi przez część drogi.
Mijamy obozowisko taborów i alpinów. Artylerzysta z Bolonji oznajmia kilku gromadkom swoich przyjaciół moją obecność. Wielu z nich pozdrawia mię życzliwie. Szczęść Boże! Przechodzimy wbród Isonzo. W Magozo, małej wiosce słoweńskiej, gdzie pozostały jedynie dwie stare kobiety, żywiące się z kotła żołnierskiego, spotykamy kolumnę jeńców. Otaczamy ich. Jest ich czterdziestu sześciu; cały pluton wraz z kadetem i podoficerem. Rynsztunek mają w niezłym stanie. Siedzą w dwóch rzędach na ziemi; niektórzy palą. Większość, zwłaszcza starsi, są naogół zadowoleni ze swojego