Dzień słoneczny, spokojny. Rozchodzi się pogłoska, że nasz bataljon niebawem uda się na wypoczynek w stronę Ternovo nad Isonzo. Nowina ta niezmiernie raduje moich kolegów, ja jednak mam powody, by wątpić w jej prawdziwość. Nie chcę jednak psuć ich radości. Źródłem pogłoski jest jeden baon 120-go p. p., który świeżo nadszedł. W okopach śpiewają, palą, piszą listy. Nikt nie zważa na powszednie, ustawiczne strzały austrjackich posterunków, sprzątające od czasu do czasu któregoś z naszych żołnierzy.
Sanitarjusz De Rita, rodem z Frosinone, opowiada o swoich przygodach amerykańskich. Spędził on w swoim czasie 6 lat w Ameryce i jest zwolennikiem republiki.
— I czemuż to jesteś republikaninem? — pytam go.
— Ano, bo byłem w Nowym Jorku…
W rzeczywistości nie rozumie nawet dobrze znaczenia wyrazu „republika“ Zresztą jest on napoły analfabetą. W każdym razie człowiek to dzielny i zżyty z uciążliwościami wojny. Jego utarczki słowne z innemi sanitarjuszami rozweselają całe nasze grono.
Nowa pogłoska: „Tolmino padło…“
Popołudniu otrzymuję zaproszenie od kaprala 13-tej kompanji, Giusta Sciarry, z Isernii. Był w lazarecie, by poddać się oględzinom lekarskim; tam udało mu się dostać dwie butelki Asti spumante, które przyniósł do okopów. Pijemy za zdrowie pułku i za pomyślność oręża włoskiego. Dzień jednak źle się kończy. O piątej rozległ się nad nami świst