Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/77

Ta strona została przepisana.

materjału i bez skomplikowanego aparatu. Bierze się puszkę od konserwy i wlewa się do niej nieco oliwy od sardynek i nieco rozpuszczonego tłuszczu mięsnego. Z wystrzępionej onucy sporządza się knot, który wpuszcza się do środka, wyciągając jeden koniec przez dziurkę zboku puszki. Gdy knot ten dobrze się nasyci tłuszczem, tedy po jego zapaleniu można otrzymać światło, wprawdzie nieco bledsze od światła lampy łukowej, ale wystarczające do napisania lub odczytania listu. Kto nie wierzy, niech spróbuje.

2 listopada.

Corridoni padł na polu walki. Chwała, cześć mu! Napisałem dla Popolo kilkuwierszową wzmiankę poświęconą jego pamięci. Wiadomość o niej komunikuję mojemu towarzyszowi, gazownikowi Pecchio z Medjolanu. Początkowo nie chciał mi wierzyć, dopiero gdy mu pokazałem pierwszą stronicę Popolo, uwierzył i rozpłakał się.
Zaciekła śnieżyca. Wszystkie góry są śniegiem ubielone. Przychodzi rozkaz, by spakować tornistry i przygotować się do odmarszu. Nasza kompanja ma zluzować 9-tą, która już od pięciu dni znajduje się na najdalej wysuniętej linji okopów.

∗             ∗

Po dwóch miesiącach zaczynam lepiej poznawać moich towarzyszy i wyrabiam sobie sąd o nich. „Poznawać“ — to może za silne powiedzenie. Moje znajomości ograniczają się do mojego plutonu i poniekąd do mojej kompanji. Okopy w górach zmuszają każdego żołnierza do życia bądź samotnego, bądź tylko z kilkoma kolegami w jednym schronie. Staram się zgłębić psychikę tych ludzi, z którymi wskutek wypadków wojennych zmuszony zostałem żyć razem, a może i umierać.