Wysuszyłem nad ogniem stronice mojego dzienniczka. Niektóre z nich stały się wskutek deszczu nieczytelne.
Gdy wczoraj wieczorem wracaliśmy z 2 linji, na której grzaliśmy się i posilali, zastałem mój schron obsadzony przez innych żołnierzy. Przydzieleni do nas artylerzyści użyczyli mi gościny pod swoim namiotem. Byli bardzo uprzejmi i chcieli podzielić się ze mną swą porcją żywnościową. Jest pomiędzy nimi i ochotnik, niejaki Cecconi z Vicenzy. Dziś nad ranem chmurne niebo, grożące burzą. Do roboty! Trzeba sobie zbudować okop. Trzy godziny wytężonej pracy. Pali się wielkie ognisko, celem osuszenia ziemi, na której następnie sami musimy się suszyć.
∗ ∗
∗ |
Z dywizji przychodzi rozkaz telefoniczny odwołujący uczestników skróconego kursu dla aspirantów oficerskich.
Z mojego pułku wybrano tylko pięciu.
Opuszczam kompanję, żegnam się z kapitanem. Wszyscy bersaljerzy przesyłają mi serdeczne pozdrowienia i życzenia.
Addio, addio! Nie cieszę się wcale. Przyzwyczaiłem się już do okopów. Schodzimy ku Slatenikowi. Utrudzający marsz trzygodzinny. W niektórych miejscach ścieżka zmieniła się całkowicie w bajoro. Na w. 1270, w wielkim rowie strzeleckim drugiej linji, odpoczywamy. Podoficer rachunkowy Zanotti wystawia nam marszrutę. Tuż za okopami drugiej linji kwateruje 27. bataljon. We wszystkich oddziałach płoną wielkie ogniska. Tu i owdzie słychać głośno śpiewy. Pada deszcz. Szukamy schronienia w szopie kantyniarza. Za legowisko mamy słomiane opakowanie płócienne. Spanie jest rzeczą niemożliwą. W pobliżu mnie znajduje się Nea-