Niespodziewanie spotykam Alberta Meschi, byłego sekretarza Izby robotniczej w Ferrarze, który wstąpił do wojska jako żołnierz obrony krajowej. Zaleca mi kwaterę w Caporetto u niejakiego Oresta Ghidoniego, który otworzył tu kram z suknem i lekkiemi materjałami wełnianemi. Atoli gdyśmy gawędzili, spacerując po ulicy, nagle na wózku dwukolnym nadjechał sam Ghidoni. Zostałem mu przedstawiony.
Ghidoni jest Mantuańczykiem, który przesiedlił się do Carrary. Wieczór zapada. Zatrzymujemy się we wsi Pulfero, o dziesięć kilometrów od San Pietro. W gospodzie, ma się rozumieć, sami żołnierze. Są to alpinowie, wracający z frontu i udający się do szkoły podoficerskiej w Targhetto. Są i chłopi z okręgu Kremony, należący do rocznika 1883, dążący do Caporetto. Ludzie dorodni, z usposobienia pewni, pełni dobrej myśli. Zapewniają mnie, że w Cremonie niema głodu i że ludność z otuchą oczekuje końca wojny.
Dziś pierwsza rocznica założenia Popolo d’Italia. Wspomnienia, tęsknica. Posępny poranek. O dziewiątej rano opuszczamy Pulfero. Trzech godzin potrzeba, żeby się dostać do Caporetto. Jak zwykle, ogromny ruch samochodów ciężarowych i wozów. Powiadają, że tyły żywią front, jednakże sądzę, że one raczej go objadają. Na tyłach znajduje się naprawdę ogromna armja, podczas gdy linja bojowa tworzy jakby cienkie pasemko, które z oddali zdaje się niknąć. Podczas marszu Ghidoni wyjaśnia mi zawiłe, ale ciekawe szczegóły polityczne. Wolne godziny popołudniowe spędzam w Caporetto. Miasteczko jest pełne żołnierzy. Tu i owdzie wyrosły, jak z pod ziemi, wielkie baraki, a nawet postawiono parę nowych domów z kamienia. Pod wieczór udaję się na cmentarz wojskowy. Krzyżów przybyło. Grobów jest ze