Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/91

Ta strona została przepisana.
OD SKALNYCH WYSTĘPÓW JAWORCKA DO SZCZYTÓW ROMBONU.


15 lutego.

Caporetto. Po raz czwarty przechodzę przez to małe miasteczko słoweńskie, które nasi zajęli zaraz po przekroczeniu granicy. W komendzie etapu spotykam tego samego kapitana i podoficerów, którzy tu byli we wrześniu. Nic się nie zmieniło. Miasteczko wydaje mi się czystsze i — rzecby mi się chciało — odmłodzone, ale jednocześnie jakby ciche i opuszczone. Mało żołnierzy, mało wozów. Oszołamiający ruch, jaki tu był w pierwszych miesiącach wojny, trwa jeszcze ciągle, ale przeniósł się nieco wbok, gdzie powstało drugie, żołnierskie miasto o szerokich ulicach i rozległych placach. Także i ludność jest taka sama. Wszedłem do kilku sklepów i widzę te same zagadkowe twarze, co za pierwszym razem. Ho, ho! Ci Słoweńcy nie darzą nas miłością. Znoszą nas z uległością i źle zamaskowaną niechęcią. Mniemają, że jesteśmy tu jeno „przejściowo“ i nie chcą się kompromitować na wypadek, gdyby wczorajsi panowie mieli tu kiedyś powrócić.
Popołudniu pochmurno. Zwracam swe kroki na cmentarz wojskowy. W listopadzie było tu około trzystu grobów, teraz jest ich siedemset. Drut kolczasty ustąpił miejsca porządnemu murowi, opasującemu cały cmentarz. Na fasadzie kaplicy widnieje napis:

„By podeprzeć święte kamienie graniczne,
postawione przez przyrodę na straży naszej ojczyzny,
patrzyli śmiało w oczy śmierci.
Ich zacna krew
uświęca
ten kraj świeżo wyswobodzony“.