Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Trzy szrapnele austrjackie, przypuszczalnie nadbiegłe z Jaworcka, wpadają do rowu alpinów, znajdującego się poza nami. Widzę przebiegających kilku żołnierzy lekkorannych. Nasze 14‘9-tki zaczynają grać. Pociski naszej artylerji przelatują z szumem parę metrów ponad naszemi głowami i wwiercają się w okopy austrjackie. Patrząc pod słońce, widzi się nadlatujący pocisk: wygląda jak czarna, lekko obracająca się butla. Wszystkie pociski wybuchają prawidłowo: żwir i kołki dolatują aż do naszego rowu. Gromady kruków zataczają wielkie koła nad kotliną Plezzo. Pod naszym okopem leżą dwaj żołnierzy polegli w pierwszych bojach. Cała kompanja pozostała przez dwadzieścia cztery godzin na czatach.

19 lutego.

Codzienny fasunek.“ Prowjanty trzeba przynosić aż z d-twa brygady. Kilka godzin wyczerpującego marszu. Iść może tylko ten, kto ma buty podkute ostremi żelaznemi ćwiekami. Wszyscy inni obwijają sobie nogi workami — co zapobiega pośliźnięciu się. Podczas tego marszu austrjacka artylerja ostrzeliwała nasze stanowiska, atoli droga ciągnie się wzdłuż grani skalnej, tworzącej wspaniałe „martwe pole“. Pod tą skałą jest się bezpiecznym i można spokojnie (co my też czynimy) przyglądać się hucznym eksplozjom pocisków nieprzyjacielskich. Mija nas jakiś jenerał, za którym postępuje liczna gromadka oficerów. Jeden z sierżantów 8 kompanji, niejaki Perruzone, rodem z Genui, został śmiertelnie ugodzony w pierś kulą karabinową. Padł bez jęku, twarzą wprzód. Kopią mu grób w śniegu. Roześmiane, prawie wiosenne słońce. Ludzie zajęci ustawianiem „kozłów hiszpańskich“ i zasieków kolczastych. Żołnierze w barakach piszą i piszą… Zatrzymuję się przy grupie młodych oficerów; zawiązuje się przyjacielska gawęda.