Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Wśród nich jest lekarz-porucznik Musacchio; „prawie adwokat“ Peccioli, który mi przypomina manifestacje i barykady majowe w Rzymie; b. adwokat Rapetti, czystej krwi Rzymianin; Santi i Barbieri z mojej kompanji. Nowa znajomość: adwokat boloński Righini, ochotnik pułku alpinów.
Porządek służbowy dla naszej kompanji: pierwszy i drugi pluton stoją na czatach w okopach; trzeci i czwarty pluton ma przesunąć druty kolczaste bardziej ku przodowi. Dają nam płaszcze śniegowe. Ledwie przybyłem na miejsce, Austrjacy posyłają mi dwie kulki karabinowe, które odbijają się od mojej tarczy. Kładę lufę na podparciu i odpowiadam na strzały. Austrjak odpowiada mi ze swej strony. Ten pojedynek trwa kilka minut. Przesunięcie drutów odbyło się bez zajść i ofiar. Noc bardzo zimna, gwiaździsta. Jesteśmy wciąż na nieosłoniętej przestrzeni. — 15° poniżej zera. Jeżeli człowiek stoi nieruchomo, natychmiast buty przymarzają do stwardniałej i jakby metalicznie dzwoniącej ziemi.

Niedziela, 20 lutego.

Jasność słoneczna. Od czasu do czasu wymiana strzałów pomiędzy posterunkami. Kilka nieszkodliwych strzałów armatnich. Mam butelkę barbera amabile, podarowaną mi przez bersaljera Moroniego Tomaseo z Osimo. Przy pomocy maszynki spirytusowej sporządzamy wyborne wino grzane, które bardzo orzeźwia moich kolegów. Teraz austrjackie działa ciężkiego kalibru ostrzeliwują wąwóz Saga w kotlinie Plezzo, chcąc porazić baterję naszych 14,9-kalibrówek. Dwudziestki, ósemki i 30,5-kalibrówki biją to tu to tam, wzniecając wielkie kłęby dymu i kurzawy. Już od dłuższego czasu Austrjacy szukają naszej baterji i nie mogą jej znaleźć. Wieczorem podporucznik Barbieri oznajmia mi, że pułkownik