chciałby się ze mną widzieć. Nasz pułkownik, któremu po Barbianim powierzono dowództwo pułku, nazywa się Beruto cav. Giuseppe. Człowiek średniego wzrostu, suchy i skąpy w słowach. Siwe włosy i ostra siwa bródka à la Lamarmora. Był raniony w Krasie. Zameldowałem mu się i salutuję. Serdeczny uścisk dłoni.
— Chciałem pana poznać w dniu, kiedy pan przyszedł na odpoczynek po sumiennem wypełnieniu swego obowiązku na całodziennej i całonocnej straży w okopach. Wiem, że pan jest dobrym żołnierzem. Nigdy w to nie wątpiłem.
Poczem zmienił temat rozmowy:
— Gdy byłem w Medjolanie, nieraz musiałem być w pogotowiu… z winy pana i pańskich przyjaciół.
— Inne to były czasy! — odpowiedziałem.
Pułkownik żyje tym samym trybem co i my, znosi te same trudy i niedostatki co zwykły szeregowiec. Mógł przecie pozostać przy którymś z baonów znajdujących się w drugiej linji bojowej — wolał jednakże nie opuszczać tego, który jest najbardziej narażony na niebezpieczeństwa. Bersaljerzy darzą go za to sympatją i wielkim szacunkiem. Pułkownik sypia na pryczy skleconej z kilku desek i wzniesionej na metr ponad ziemię. Pod nim na ziemi śpi adjutant, podporucznik Olinto Fanti z Medjolanu, mój dobry znajomy.
Po drugiej stronie ciasnego baraku, służącego alpinom za plac opatrunkowy, śpią lekarze wojskowi Gargiulo i Congiu. Pierwszy z nich, rodem z południowych Włoch, drugi z Sardynji. Zakwaterował się tu i Don Giovanni, kapelan pułku alpinów, olbrzym o nader łagodnej powierzchowności.
Zwyczaj noszenia medalików świętych począł zanikać. Początkowo było wprost zatrzęsienie wszelkich amuletów. Żołnierze nosili je na szyi, na przegubie ręki, na czapce, wreszcie jako obrączki na palcu. Teraz to wszystko należy
Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/97
Ta strona została przepisana.