— Ho, ho! Babę miał marną, ale imistą w garści; prała-ć go nieraz, prała!
— Wasze, kumie.
— Niech będzie na zdrowie. Czerwiński wam tak powie: żeby był »psiąkrótkę« prał, ażby jej pomroka na oczy wlazła, to miałby żonkę grzeczną, że ha!
— Prawdę mówicie, sołtysie, prawdę. W garści miękki był, pomyślonku chłopskiego nie miał, i teraz ziemię gryzie — a wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie.
— Na wieki wieków, amen. W twoje ręce, Grzela.
— Takiście to mąż? — kobieta tam ledwie żyje, a wy tu pijecie sobie, pogany! — krzyczała jakaś baba, przepychając się do nich.
— Co mi tam!... dziecisków, niby śmiecia a tu nowe...
— Grzela, nie obrażaj Pana Boga, bo ci jeszcze je pobierze...
— Napijcie się, kumo, kapkę i zaraz pódziemy...
— A jak to mnie Jezusiczek — zaczęła kobieta — nie pocieszył na starość dzieciąteczkiem, do Częstochowym chodziła i u różnych doktorów się likowałam i nic — sama zostałam na świecie, jako ten grzeszny palec... sama.
— Ale, miej baba dziecko, jak ci sto lat minie.
— Nie gadałbyś, Czerwiński, nie byłam to młoda, co?
— Pan Bóg wstąpił w niebo, dyabeł w babę, a kwas w piwo — tylko, że niewiadomo kiedy! — miarkuj se to, niewiasto, bo ci tak Czerwiński rzekł.
Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 20.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.