— Winda! Apretura!
— Winda! Farbiarnia!
Jeździł znowu, woził, przystawał, zabierał, wyrzucał, ale jakoś tego nie spostrzegł, bo utkwiło mu w mózgu pytanie.
— Po co oni pojadą na wieś?
Szczerze i zupełnie tego nie rozumiał i dla tego pewnie się tak męczył.
Naraz drgnął i zwrócił uwagę na rozmowę, jaką pośpiesznie prowadzili jego współlokatorzy, wiózł ich z dołu na czwarte, z wózkami pełnymi mokrego towaru.
— Jedziesz, Adam!
— Pojadę. Nie widziałem już ojców od kopania.
— To w sobotę na noc, co?
— A tak, dwa dni świąt.
— Już krzyża ani rąk nie czuję od tej piekielnej roboty.
— A mnie tak jakoś w piersiach boli.
— To Zielone Świątki, co?
— Juści, nie wiesz to?
— A w tej fabryce to się już człowiekowi we łbie przewraca.
— Gdzie się wybierasz? — zapytał prędko pan Pliszka.
— Do domu na święta.
— Daleko?
— I, nie... Koleją do Łukowa, a tam będzie z milkę piechotą.
— Łuków... Łuków... tam, gdzie jest Szlachecka Wola!
Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 21.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.