Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 22.djvu/06

Ta strona została uwierzytelniona.

a melancholicznie zadumane kozy rozmyślały nad tem, czemby się pożywić.
Zdaje się, że ten sam temat zajmował nieustannie i całą, przeważnie żydowską, ludność mieściny.
Sześć razy do roku bywały tu jarmarki, których całe miasteczko oczekiwało z upragnieniem.
Sześć razy do roku otwierał się tu pożądany zbyt na liche czapki, chłopskie buty, łatane kożuchy i tym podobną niewykwintną garderobę. Przed każdym jarmarkiem wrzało życie i ruch. Zydówki nagwałt piekły obwarzanki, pierniki, makagigi i tym podobne przysmaki, Żydzi zaś sprowadzali lichy towar i fabrykowali piwo, wódkę i wszelkie inne trunki, żeby były smaczne i parzyły chłopskie gęby, jak się należy — jak ogień...
Jak się to tam robiło, rzecz nie moja, dość, że w wigilię jarmarku wszystko było gotowe. Radość jaśniała na każdem obliczu, a nawet przeraźliwe kwiki nieczystych stworzeń, na targowicę pędzonych, zdawały się napełniać rozkoszą serca tej wygłodniałej, wiecznie grosza spragnionej rzeszy kupczącej...
Gdy już mrok zapadał, fury się rozjechały i ostatniego pijaka wywleczono z szynku, mieścina zapadała znowuż w sen letargiczny, jak przedtem.
Kramarze drzemali w swych kletkach, Żydówki, rozsiadłszy się na progach swych domostw, robiły pończochy... a uczeni ludzie kiwali się nad księgami od rana do nocy... Chyba, że ktoś obcy przejeżdżał przez mieścinę — wtenczas budzono się z apatyi, i cała populacya, zbierając się groma-