Sawicką konkurować, a przestrzegam, że mogę mieć w panu rywala, jeżeli się nie mylę. Więc — karty na stół.
Ruszyłem ramionami.
— Trochę to dziwne pytanie — odpowiedziałem — wszelakoż nie wzdrygam się na nie dać odpowiedź. O pannę, która nikomu nie jest ni przeznaczoną, ni przyrzeczoną, ni zaręczoną, każdemu się starać wolno. Mnie i panu. Niewiadomo, komu Bóg da szczęście.
— Jabo nikomu w drogę nie lubię włazić i nie pozwolę też, aby mnie kto właził.
Spojrzałem nań.
— Jak to pan rozumie, to »nie pozwolę?« — spytałem.
— Niech pan to sobie tłómaczy, jak chce — rzekł trochę już jąkając się Kuźmiński.
Zmierzyliśmy się oczyma, zatarł czuba i zwolna się po pokoju przechadzać zaczął.
— A gdybym ja to wziął za wyzwanie! — spytałem.
— Jam nie od tego! — odparł, coraz mocniej się jąkając.
— Ja także nigdy nie odmawiam zaprosin tego rodzaju — odezwałem się. — Zważ pan tylko, że oba o pannę nie mamy prawa się bić, bo żaden z nas jeszcze się do niej ani zbliżył. Uczynię panu tę refleksyę, że do wyrąbania się mamy czas, a gdybyś mnie istotnie wyzwał, toby mu prędzej zaszkodziło do panny, niż pomogło.
Kuźmiński się zamyślił.
— Jeżeli pan dobrodziej — dodałem — masz
Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 24.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.