Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 24.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

myślę. Serca jej ani pałasz, ani kula nie da, staraj się, ja stoję na boku.
— Panna ani patrzy na mnie — rzekł.
Jeszcze raz wzdychając, podał mi dłoń.
— Masz tu nieprzyjaciół — dodał — ale masz i tych, co waćpana kochają. Ja już teraz wiem wszystko, mówiła mi dużo pani Sawicka, osoba godna, powiadał starosta.
Zamilkłem, tak się rzecz skończyła, a w Kuźmińskim miałem później przyjaciela do zgonu. Tegoż dnia musiał coś powiedzieć Baranowiczowej, bo mnie bazyliszka wzrokiem ścigała. Po przewodach zapowiedziała wyjazd swój, sądząc, że ją będą wstrzymywali, a o tem nikt nie myślał. Starościna tylko, która serce miała anielskie, bolejąc nad tem dzieckiem, obdarzyła je, obsypała, aby jej za tę gorycz, której doznała, nagrodzić. Nic to nie pomogło, odjechała gniewna i nadąsana.
Nauka, jaką mi przyniosło przybycie tych państwa do Zabłocia, pobudziła do myślenia o sobie. Czułem coraz bardziej, że gram tu rolę, która u ludzi szkodzić mi może i różnie być tłómaczoną. Postanowiłem więc jak najmocniej starać się wyrwać z Zabłocia, pojechać na dłuższy czas do brata, przerwać trochę te stosunki, choćby serce zabolało.
Wistocie boleć ono musiało, raz, żem się do staruszki niezmienie przywiązał, powtóre, że mnie ta Lorcia ciągnęła. Kochałem się szalenie, ale pocichu, nie mówiąc słowa, nie śmiejąc się zbyt przybliżać, nie chcąc korzystać z polożenia. Starościna niekiedy zdawała się odgadywać skłonność moją, ale zawsze