Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 24.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

powtarzając mi prawie toż samo. Starosta był trochę niezdrów i z pokoju swego nie wychodził, i jego więc musiałem osobno żegnać. Znalazłem go zmienionym, i, choć słabość, jak doktór zaręczał, nie miała w sobie nic zagrażającego, mnie się wydał dziwnie zmienionym i osłabłym na umyśle. Nie rad był, że mi wypadło jechać, ale wstrzymać nie mógł.
Ruszyłem nazajutrz z Rutek z mocnem postanowieniem zabawienia u brata. Wpadłszy do domu jego, dawnego rodzicielskiego, znalazłem w nim tyle wspomnień, tak żywą przeszłość, przyjęto mnie tak serdecznie, iż mi moje kłopoty dziwnie wyszły z głowy. Na wieść o mojem przybyciu dawni znajomi i przyjaciele domu zaczęli się ściągać, dnie płynęły świątecznie i wesoło.
Parę tygodni przeszło, anim się opatrzył, gdy jednego dnia, wracając z polowania, ledwieśmy z bryczek zsiedli, patrzę, idzie ku mnie posłaniec z listem w ręku.
— Skąd?
— Z Zabłocia.
Tknęło mnie jakieś przeczucie niedobre, nim list rozpieczętowałem, pytam go:
— Cóż tam u was?
Fornal dworski w głowę się poskrobał.
— A cóż! bieda, jaśnie panie, starosta nam zmarł.
— Co mówisz! — krzyknąłem.
— Już czwarty dzień, jak go Bóg wziął do swej chwały.
Rozpieczętowałem list. Pisała do mnie pani