Doktor Sulzer, człck stateezny i uczony, chociaż mu się znać nie wiedzie — spotykam go u Kasi — powiada, że bodajby się na wojnę nie zebrało. Prorokuje drożyznę wiktuałów. Byle Holkiewiczowie nie podnieśli ceny obiadów, bobym musiał zredukować się. Ale zresztą! co mi tam!
27 maja. Czupurny się uczy, ale dla butów; pokazałem mu je i nie daję, aż alfabet pozna. Pojętny nadzwyczaj, a leniuch! Ja mu pokazuję litery, ten zagaduje, co się na ulicy działo, co w kamienicy. Kucharka z dołu opuchła, suponuje, że pani ją jak utraktowała. Na drugiem piętrze jejmość z jegomością tak się kłócili, że wszyscy powybiegali słuchać, bodaj czy do kułaków nie przyszło, bo w końcu jejmość się rozbeczała. Ale ten Czupurny powiada, że, ile razy męża wytłucze, potem sama płacze. Oboje pono nieszczególni ludzie. Ja mu A, B, C, a ten licho wie, co....
1 czerwca. Nareszcie alfabet umie — i buty wziął. Do sylabizowania trzeba stare spodnie odłożyć; za darmo się uczyć nie będzie.
Doktor Sulzer, czarno patrzący na świat, przewiduje w tym roku tyfus, a uchowaj Boże, wojny, zarazę morową. Przydałoby mu się oboje, bo klientów nie ma, a człek widocznie bardzo uczony. — Studnia najrozmaitszych wiadomości, cóż z tego, gdy mu się nie wiedzie. Jada on także u Holkiewiczów, praktykę ma bardzo skromną. Czarno patrzy na świat. Inaczej nie może być. Powiada, że wszyscy doktorowie, oprócz niego, osły. Uczeń Franka. Rozmaitych u niego historyi pełno. Lubię go słuchać; ale, gdybym chory był? — hm! — nie
Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 25.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.