Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 27.djvu/08

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy do wykończenia przyszło — przekonałem się, że to będzie mieszkalne pudełko bez żadnych ozdób i najmniejszego starania, aby oko mile na niem spoczęło. Szła za to budowa niewypowiedzianie szybko, a nim zaczęto tynkować, już na płocie wisiała karta z napisem — »Do najęcia«.
Zima się w tym roku spóźniła tak, że domostwo przed mrozami stało już z zapadniętemi oknami, gotowe... na przyjęcie tych, co się w niem mieszkać odważą.
Jednego ranka zjawiła się na dole tablica, niewytwornie malowana, zwiastująca: »Wyszynk rozmaitych trónkuw, wudek, pywa i t. d.« Niewiele to było obiecującem, a sąsiedztwo takiego szynku bywa prawdziwem utrapieniem. Nie chciało mi się już patrzeć w tę stronę.
Wiedziałem tylko, iż w ciągu zimy, oprócz szynku na dole, nikt się do domu nie wprowadził.
Pośpiesznie nalepione tynki, od pierwszych mrozów popękane, stały się obrzydliwie plamiste; dom, choć nowy, powierzchowność miał odrażającą.
Deszcz, śnieg i pluchy zmywały napróżno wywieszone karty, oznajmujące, iż wszystko było w porządku.
Nadeszła wiosna, właściciel trochę ściany pomazał na nowo, zabrano się do uporządkowania podwórka i ogrodzenia, placyk przybrał nową fizyognomię — nieładną, ale znośną.
Kwiecień się juz rozpoczął, gdy jednego dnia rano spostrzegłem znanego mi z migdałowego surduta wyszarzanego właściciela nowej kamieniczki,