Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 27.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Wy, co ją znacie, powinnibyście choć inne zajęcie znaleźć dla sieroty, która się niewdzięczną igiełką zamęcza, ledwie mogąc pewnie na kawałek chleba zarobić.
— I to trudno — odparł doktór. — Dumna jest, a przytem...
Machnął ręką, ale z miny tej i z ruchu odgadnąć nie umiałem, co miał na myśli.
Po krótkim przestanku, stary szepnął niewyraźnie:
— Nie będzie się męczyć długo!
Pożegnał mnie i poszedł.
Przypomniałem sobie wychudzoną twarz, zapadłe oczy, ręce białe, które zdala nawet wydawały się jakby wyschłemi.
Wiosna nie odżywiła biednej. W miarę, jak się wzmagało gorąco, uważałem, że częściej opadały jej ręce bezwładnie. Dłużej siadywała zadumana, chusteczką ocierała twarz, ciągle okrywającą się potem. Wydawała mi się chorą i osłabioną.
Za pierwszem spotkaniem z doktorem, doniosłem mu o swojem spostrzeżeniu.
— Jutro muszę u niej być — odparł mi krótko i zanotował sobie w książeczce.
Jakoż nazajutrz, czatując, pochwyciłem go, gdy wychodził z przeciwka, i zaciągnąłem na spoczynek do mnie.
— Jakżeście ją znaleźli? — zapytałem.
Nie odpowiadając mi, doktór począł chodzić po pokoju krzywiąc się. Odwrócił się potem ku mnie.
— A cóż? — rzekł — jest źle, ale ja na to