Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 28.djvu/07

Ta strona została uwierzytelniona.

ze mną, nieraz powtarzał, że JW. Granowski tak się pocił, jakgdyby w łaźni siedział, a przecie to był czwarty listopad i dobry przymrozek na dworze: taki mu był wstyd. A nie bez słuszności; bośmy wszyscy wiedzieli, o co idzie. W sam dzień zaduszny zaprosił był na obiad obozowy panów i urzędników i tych, co dnia poprzedniego popisali się pod Lanckoroną, co i mnie dało wstęp do jego stołu, a swoich Lubelczyków wszystkich. Otóż między nimi był pan Snarski, tęgi jeździec, niema co mówić, i łebski w potyczce, ale zwłaszcza przy kielichu wielki kłótnik. Jużto on i do mnie u stołu strzelał przymówkami, ale ja, szanując gospodarza i dostojnych gości, wszystko mimo siebie puszczałem, raczej przysłuchując się dyskursom zacnych, niżbym się miał oglądać na jakąsiaką przymówkę. Tak tedy, nie doczekawszy się ze mną zwady i innych napróżno tentując, aż nakoniec dostał, czego żądał, od jednego ze swoich. Pan Bolesta, którego Mańkutem nazywali, lubo opodal od Snarskiego siedział, usłyszał, iż ten się odezwał: »Wiwat powiat urzędowski! czoło województwa lubelskiego!« A że był ziemianinem łukowskim, markotno mu się zrobiło, i to mu wymówił. Od przymówek do wymówek. Jak zaczął ich podjudzać JW. marszałek i JO. książę wojewoda, przyszło do tak grubych wyrazów, że zgroza było słuchać: a z tego gospodarzowi jeszcze większy śmiech. Wyszli z izby, a porwawszy się do szabel, przy nas bić się zaczęli. Urzędowczycy swego, Łukowczanie swego, a JW. marszałek obudwóch zagrzewał. Ślicznie się obadwa składali; Panie Boże, przyjm to