uchodził, niż z wewnętrznego przeświadczenia; o tem się przekonałem. On to zaczepiał księdza Marka, który go z wielką cierpliwością zbijał, ale nakoniec i cierpliwości mu nie stało zawsze jedno i jedno odpierać; ile w każdej rzeczy świadomemu trudna sprawa wdać się w certament[1] z takim, który tylko coś nachwytał. Razu jednego wzywał go na dysputę[2] wedle swego zwyczaju i dowodził mu, że tylko w Boga wierzy, a więcej w nic. Ksiądz Marek tłómaczył mu z początku, że tego nie dość, ale widząc go upartym, zapytał raptem, czy dawno się spowiadał? Coś mu na to odpowiedział wojewodzic, ni siak ni tak, a ksiądz Marek jemu: »Jutro rano przyjdziesz do kościoła, a w. pana wyspowiadam, a teraz idź do siebie, aby się na jutro przygotować; to lepiej, niż fatałaszkami trąbić w uszy tym, co te rzeczy lepiej od w. pana rozumieją«. Zmieszał się wojewodzic, my byliśmy ciekawi, co z tego będzie. Poszliśmy z rana do kościoła i zastaliśmy go przy konfesyonale spowiadającym się ks. Markowi. Nie rozpierał się z nim, ale bił się w piersi, a jaki z niego zdawał się bezbożnik! Czy to wszystkiemu wierzyć, co kto sobie mówi? Dobrze, że trafił na świętego męża, co go na drogę zwrócił, ale czy jest roztropnie, aby dla dogodzenia językowi żartować około zbawienia? Co do mnie, gdyby nie tyle innych gruntownych pobudek, samo patrzanie na to, co zrobił ksiądz Marek, byłoby mnie przekonało, że są ludzie, którym Bóg użycza siły nadzwyczajnej i cuda robią. To, co opisywać
Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 28.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.