Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 28.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nie na tem koniec. My ze sławą i zdobyczą wrócili do naszych. Pan Kazimierz Puławski kazał otrąbić capstrzyk, po którym już nikomu nie było wolno wyjść z obozu, i sam poszedł do swojego namiotu — z panem Goreckim, co jako oboźny był od niego nieodstępny. Zabierał się do wczasu, aż ksiądz Marek, brewiarz swój przy ognisku obozowem odprawiwszy, poszedł do namiotu naszego wodza, a zastawszy go już leżącego: »Przepraszam pana starostę dobrodzieja, że tak późno przychodzę mu dokuczać, ale go mam o wielką łaskę prosić«. — Mów, księże; co mamy i co mojem, jest na twoje rozkazy. — »Proszę mi pozwolić wyjść z obozu«. — A dokąd myślisz się udać? — »Zaraz trzeba mi być w obozie rosyjskim«. — W imię Ojca, Syna, i Ducha świętego, czy żartujesz, księże! a jakiż tam mieć możesz interes? — »Wielki interes, panie starosto, bo Pan Bóg mi tam iść kazał; ale ani z klasztoru bez woli przeora, ani z obozu bez woli naczelnika wychodzić nie pozwala. Pan Bóg dopiero mi objawił, że we wczorajszej potyczce jeden ich pułkownik śmiertelną ranę odebrał i przede dniem skończy. On z naszej wiary, a chociaż między nimi się rozpaskudził, Bóg łaskawy pozwolił mu pragnąć księdza. Trzeba mi go na śmierć dysponować«. — Mój księże, ty lepiej znasz swoją rzecz, niż ja, ale pozwól sobie tylko powiedzieć, że blizko trzech mil do obozu; jeśli ma przede dniem umrzeć, byś i jak leciał, w porę nie trafisz, trupowi nie pomożesz, a wpadniesz w ręce, co ciebie umęczą; a jak moi spostrzegą, że ciebie niema, to ja rady nie dam. Czart porwij tego pułkownika, a wolisz się wyspać. — »A, nie godzi się tak