Strona:Biszen i Menisze.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Więc Rustem:— „Panie! Bóg to tam zrządził
Żem dla wód świeżych w ten gród zabłądził:
Śród niebezpieczeństw, trudów bez miary,
Z Iranu wiozę moje towary:
Zwyczajnie kupiec, zbywam, nabywam
A towar zawsze na wybór miewam.

Z nadzieją szedłem w ten kraj daleki
Pewny na ślepo pańskiéj opieki;
Bo niech mię tylko twa łaska broni,
Sprzedam mój zapas klejnotów, koni,
I z twej przyczyny najoczywiściej
W deszczu perłowym zbiorę korzyści.”

Poczém Pirana chcąc mieć po sobie,
Dał mu tę czaszę w ślicznéj ozdobie;
Dał owe konie cienkiego włosa,
Że się ich pyłek nie im1e, ni rosa.
I rzekł:— „O panie! ofiara biedna
Czyżże mi względy twoje wyjedna!”
Piran ujrzawszy wewnątrz tej czary
Perły prześliczne i bezoary,
Wejrzał na niego bardzo łaskawie,
Na tarkusowéj posadził ławie,
I rzekł:— „Niechże cię głowa nie boli!
Baw tu w Chotenie po swojej woli.
Stań sobie blizko pod moim bokiem,
Nikt cię nie będzie widział złem okiem.
Rozłóż jedwabie, szaty, kamienie:
Sprzedawaj, kupuj, w jakiej chcesz cenie.
Dom mego syna masz na usługi;
Mów ze mną śmiało, jakby syn drugi.“

— „O miłościwy! — Rustem doń rzeknie
Mógłżebym indziéj mieszkać tak pięknie!
Skarb mój, bławaty, uważ jak własne:
Ależ to miejsce dla mnie zaciasne.