Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/116

Ta strona została przepisana.

codziennie z ustawicznym niepokojem, brakiem pieniędzy, a wśród tych zapasów bladł coraz to więcej pierwotny symbol i nieraz wydawał się rzeczą śmieszną.
Jedno nie ulegało wątpliwości. Stosunek jej do syna zmienił się bardzo na niekorzyść. Tomcio był uległy i posłuszny, matka czuwała nad jego wykształceniem, ale nie mogła teraz kształtować jego charakteru, zatraciła z nim bezpośredni kontakt i przepadła dla niej radość obserwowania rozwoju syna.
W zabawach jego, pomysłach i słowach tkwiło coś gwałtownego, fantastycznego i marzycielskiego, co ją martwiło. Gdy mu czyniła uwagi, oczy jego błyskały niecierpliwie i nerwowo. Obcowanie z marzycielsko nastrojonym Karolkiem pogarszało jeszcze sprawę. Prosiła tedy Augustę, by przytłumiała nieco te porywy i kierowała Tomcia ku realnej rzeczywistości. Ale Augusta nie wdawała się z nim w rozmowy tego rodzaju i pani Rendalen widziała z przykrością wielką, jak ta skłonność w synu wzrasta. To jej psuło radość z rozrostu szkoły, która prosperowała teraz przynajmniej zewnętrznie.
Tomasyna zadała sobie ostatecznie pytanie, co jej dało owo nieukojne życie, poza wielkiemi długami i troską.
Tomcio nie zdawał sobie wcale sprawy z utrapień matki. Żył w beztrosce zupełnej z dnia na dzień i rozwijał się szybko. Wiadomości Karolka przyswajał sobie łatwo, marzyli razem, kochali się razem, roili niesłychane rzeczy i wymyślali różności, by zabawić „damy“, a przysłużyć się kolegom. Zwolna wciągnięto również innych chłopców w ten krąg, a ciągłe współżycie z dziewczętami wprowadziło znaczną dozę piękna i urozmaicenia we wspólne zabawy.