objął ramieniem konar i oparł na nim głowę, Augusta siedziała naprzeciw i słuchała, co mówił.
Zobaczyli przed chwilą, że przybył do pani Rendalen w odwiedziny nowy lekarz, Kurt Holmsen, a dziwnego tego człowieka lubił Tomcio. Niedawno czytał z nim razem pewien rozdział historji Momsena, traktujący o Grakchach, i opowiadał o nich teraz Auguście, która nie miała tego w swym podręczniku szkolnym. Grakchowie byli teraz ideałem Tomcia. Nagle w toku opowiadania przyszło mu do głowy, że gdyby on i Karolek byli Grakchami, Augusta musiałaby zostać ich matka. Nic szczytniejszego niema dla kobiet, jak być jednocześnie córką Scypjona i matką Grakchów.
Ale Augusta nie miała na to ochoty, nie podobało jej się, że matka Grakchów żyła po śmierci synów... bała się zawsze strasznie śmierci i uważała ją za brzydką. Siedziała bez słowa, oparta o gałęź, i wyglądała ślicznie. Spytał, czy jest znużona.
— Nie, tylko odczuwam potrzebę spokoju.
— Ano więc posiedź sobie jeszcze chwilę.
Zmieniła pozycję i rozmawiali dalej.
— Matka Grakchów spotkała synów swoich w niebie...
— Jakto? Czyż matka i Grakchowie mogli pójść do nieba? Czyż wierzyli w Chrystusa?
Po długich roztrząsaniach doszli do przekonania że... teraz... już pewnie wierzą oni w Chrystusa i są w niebie. I cóż dalej? Co tam robią? Augusta wzdrygnęła się. Nieskończoność przepajała ją strachem. Zakryła rękami twarz, a gdy je odjęła, spostrzegł łzy. Patrzył na nią długo, w milczeniu.
— Słuchajże! — spróbował ją pocieszyć — Nie umrzemy prędzej, aż dojdziemy do wieku zgrzybia-
Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/118
Ta strona została przepisana.