Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/128

Ta strona została przepisana.

jako burmistrz uczestniczyć we wszystkich zebraniach miejscowych.
Nie uczyniło to jednak na Bergu najmniejszego wrażenia. Otwierał wszystkim „rodzicom“, potem zaś przyciągał drzwi do siebie, nie puszczając klamki. Dösen jął wstawiać się za burmistrzem. Oświadczył Bergowi, że powinien wziąć pod rozwagę, iż brak dzieci nie jest winą burmistrza, ani jego żony.
Ryknęły z wszystkich stron okrzyki uznania.
— Z tego powodu nie powinieneś pan, panie Berg, wypędzać naszego zacnego burmistrza z rodzicielskiego raju! zawołał jeszcze, ale przerwał mu burmistrz, pytając zwyczajem swym, podobnie jak Berga, czy nie zwarjował.
— Tak jest, panie burmistrzu, wedle pańskiego zwyczaju.
Zebrani zahuczeli znowu śmiechem.
W tej chwili zjawił się szewc Nils Hansen z żoną. I jego pytał burmistrz nieraz, czy nie zwarjował, to też usłyszawszy te słowa, roześmiał się bezwiednie.
— Któż to teraz znowu zwarjował? — zapytał.
— Andrzej Berg! — odparł burmistrz.
— Nie, to ja! — krzyknął Dösen.
— Nie, to burmistrz! — zawołało kilka głosów.
— Wyobraź pan sobie, — zwrócił się burmistrz do Hansena — te n Andrzej Berg ośmiela się nie wpuścić mnie i żony!
Widać było po Hansenie, że go to bawi. Natomiast Laura zdziwiła się i zapytała Berga, ale popełniła omyłkę, sądząc, że go skłoni do odpowiedzi. Otworzył przed nią i mężem drzwi, prosząc, by weszli. Uczynili to, a za sobą usłyszeli jeszcze okrzyk Dösena:
— Burmistrz nie wejdzie, nim się nie postara o dzieci!