Doszło to do sali, rozległy się śmiechy, tak głośne, że je posłyszano w podwórzu i odpowiedziano ochoczo tem samem.
Nagle zakotłowało w tłumie, bowiem przybył naczelnik urzędu[1]. Żona jego przyprowadziła obcą damę, której Berg wpuścić nie chciał. Upierał się, że zaproszono jeno „rodziców“, zaś ową damę, która nieraz u niego kupowała kwiaty, zwano „panną Kriüger.“
Naczelnik, przezywany też Jensem-bawidamkiem, o chytrym, szelmowskim wyrazie twarzy, patrzył pytają co na obie przerażone kobiety, stojące na schodach i oblane rumieńcami. Naczelnikowa nie przypuszczała, by miano nie dopuścić osoby przez nią samą przyprowadzonej. Obie z przyjaciółką nie wiedziały, co mają robić, zażenowane śmiechem Dösena i jego stronników, oraz wystawione na oczy nieznanego sobie tłumu. Naczelnikowa niedawno dopiero przybyła do miasta.
Była to piękna, delikatna, smukła kobieta o zadumanych oczach. Ale oczy te spozierały teraz lękliwie wokoło i po chwili dopiero spoczęły na mężu, który, robiąc dobrą minę do przykrej sprawy, wraz z innymi śmiał się z zakłopotania dam.
— Czyż aż tak niebezpieczną jest panna Krüger? — spytał.
Ta uwaga, przyjęta oklaskami i rozgłośnym śmiechem przez tłum, rozgniewała Berga. W odwecie za to odsunął grzecznie panią naczelnikową i otwarł drzwi dla innych gości. Weszła pewna liczba dam, jak się należy zamężnych, które miały dzieci w szkole. Nieszczęsna naczelnikowa zeszła ze schodów, a śladem niej przyjaciółka. Pomówiły z sobą, poczem przy-
- ↑ Rodzaj pruskiego landrata, lub prezydenta rządowego.