Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Zaczekała, aż nastała względna cisza, i rzekła donośnie, by słyszano:
— Kto nie zaproszony, uczyni najlepiej idąc do domu. Musi tu być teraz całkiem cicho.
Zaraz, najdalej stojący znikli za załomem muru, po nich rozpłynął się szereg następny i tak niebawem tłum stopniał. Ten i ów spróbował cichaczem zrobić jakiś dowcip, ale za chwilę podwórze opustoszało całkiem. Jeden tylko Berg miał ochotę protestować, bo historja z burmistrzem oburzała go do żywego.
— Już pewnie niewiele przyjdzie gości! — powiedziała pani Rendalen — Możesz odejść, drogi panie Berg.
Na tem się skończyło.
Weszła, a siedzący najbliżej powstali, pozdrowiając ją w ten sposób, z nawyku. Przeważały tu dawne uczennice. Skutek był taki, że wszyscy zebrani wstali, zaś pani Rendalen, rozdając na prawo i lewo ukłony, podeszła do katedry na wzniesieniu i tu usiadła.
Objęła salę spojrzeniem. Wszystkie miejsca były zajęte, kilku mężczyzn stało w środkowem przejściu, ale i im niebawem przyniosła krzesła stara kobiecina.
Tomasz stał przy oknie i rozmawiał z doktorem Holmsenem. Lekarz utył, miał twarz czerwoną, a w wyłupiastych oczach malowała się ironja i płochliwość jednocześnie.
Słuchając Tomasza, przeczesywał z zakłopotaniem palcami ciemne włosy i gładził szpakowatą bródkę.
Tomasz był w zupełnem z nim przeciwieństwie, stanowczy, ognisty i elegancki. Uczennice rozpowiadały cuda o różnych esencjach, jakich używał i, w istocie woniał zdaleka, niby światowa dama. Bielizna jego była nadzwyczaj wykwintna, a modnie skrojone, szare