Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/170

Ta strona została przepisana.

Dotąd była to parada, wystawne oddanie honorów, poczem korowód bogactwa zatrzymał się u wrót śmierci, odprowadziwszy panią Engel, niby panującą księżniczkę.
Teraz atoli zapanowało uczucie i żal czysto ludzki. Przodem kroczyły siejące kwiecie dziewczątka, za niemi płynął śpiew, a korowód, zakończony falą ciemnych sukien kobiecych wił się w górę, po zboczu cmentarnego wzgórza, unosząc z sobą myśli wszystkich zebranych.
Wszyscy wspomnieli toczącą się niedawno walkę, ujrzeli nagle, poza chórem białych dziewcząt blade oblicze biednej, tyle razy zdradzonej Emilji, które wszyscy niezbyt młodzi od lat znali, widując co niedzieli w kościele, coraz to niklejsze i smutniejsze. Wydało się, że te białe dziewczęta odbierają zebranym w orszaku żałobnikom zmarłą, będącą ich własnością. Testamentem własnym oddała im się i powierzyła.
Białe szeregi wyciągnęły się wzdłuż jednej ze ścian grobu. Tomasz, z kapeluszem w ręku, stał pomiędzy chórem, a sypiącemi kwiaty, gdy zaś spuszczono trumnę, dał, po chwili milczenia, znak.
Zabrzmiała zcicha muzyka, chór wziął udział w kantacie, a spokojny i opanowany Tomasz dyrygował jeno lekkiemi poruszeniami ręki.
Głosy te były odpowiedzią, nuciły nad grobem podziękę szkoły.
Kobiety ogarnęło wzruszenie. Karol poszukał oczyma pani Rendalen, zbliżył się do wzruszonej głęboko, a ona wyraziła chęć zobaczenia grobu zbliska. Podeszli.
Stała teraz i ona nad grobem, a wszyscy doznali uczucia, że ma do tego najbliższe może prawo, to też na widok pastora Greena, podtrzymywanego przez