Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Tory drgały ciągle, ciemno-kasztanowate włosy mieniły się w świetle, a blada cera miała nalot miedziany. Mila nie umiała określić tej barwy, dostrzegła jeno na lewym policzku koleżanki trochę za wielkie znamię, które musiało żenować nieco Torę, gdyż nie zwracała się nigdy do patrzącej lewą stroną. Postać nowoprzybyłej rozrosła była, muskularna i jakby wyrzeźbiona. Musiała liczyć przeszło szesnaście lat. Przytem wszystkiem podkrążone jej oczy świadczyły, że jej coś dolega. Tora budziła zainteresowanie, a Mila obserwowała ją bez cienia zazdrości. Smak nowo przybyłej przekraczał widocznie upodobania wszystkich współuczennic. Musiała też nierównie więcej wiedzieć.
Mila spozierała też czasem na siedzące obok koleżanki. Dziś zwróciły zwłaszcza jej uwagę długie, cienkie, niebieskawe palce chudej i kańciastej Anny.
Jakże inną była! Czyż należało odezwać się do nowoprzybyłej, okazać jej życzliwość? Zawahała się, a widząc, jak na drugiej pauzie idzie pod rękę z Norą, odstąpiła naturalnie od zamiaru.
Różne też rzeczy nowe zaszły w ciągu owych trzech tygodni, poprzedzających powrót Mili.
Wstęp Tory Holm do szkoły nie wypadł nader szczęśliwie. Przybyła za późno, nie zastała nikogo w przedsionku, bo wszyscy znajdowali się w pracowni na modlitwie porannej i nie wiedziała, dokąd iść. Nagle wpadł na nią spieszący do chorego Karol Wangen i omal nie przewrócił. Zawstydził się straszliwie, wziął przybyłą za nową nauczycielkę, a niezdarne jego zachowanie zmieszało ją bardziej jeszcze. Po dobrej dopiero chwili wyraziła bergeńskim dialektem, kim jest. Dowiedziawszy się, pomyślał kapelan, że musiała po