Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/193

Ta strona została przepisana.

wach. Były to skrawki, gromadzone pilnie przez całe lata, ponadto zaś wielki zapas gotowych części ubrania i bielizny, pończoch, spódnic, kapeluszy, płaszczyków, pasków i stroików.
Tora wydała głośny okrzyk, podbiegła do szafy i, już to klękając, już wspinając się na palce, pożerała oczyma te cuda, nie dotykając ich. Nie mogła wszystkiego objąć spojrzeniem z powodu mnogości i zaczęła liczyć lalki, zrazu cicho, potem coraz donośniej. Dotarła do ośmiu, ale Mila powiedziała, że jest dwanaście.
— Dwanaście! Cały tu zin! Wielki Boże! Chowałaś przeto każdą otrzymaną lalkę! Ani jedna widzę nie zepsuta, ni stłuczona.
— Od siódmego roku życia chowałam wszystkie.
— Ach, co za cuda! — zawołała Tora i ostrożnie, jakby nie dowierzając, ujęła w palce najpiękniejszą laleczkę w czerwonej, jedwabnej sukni, trzewikach, kapeluszu tejże barwy, z ciemno-szkarłatną parasolką i wachlarzem, tkwiącym za paskiem. Spódnice lalki obrzeżone były haftami i koronkami, w kieszonce miała chustkę, a na rękach doskonale leżące, francuskie rękawiczki. Wreszcie na ramieniu widniała bransoleta w kształcie niezabudki, a na piersi zegarek w podobnym guście.
Oniemiała z podziwu Tora, obracała w rękach lalki, badając krój sukien i spódnic, to zbliżając je do oczu, to odsuwając. Nagle rozległo się lekkie puknięcie w drzwi.
Ktoś przeszedł kurytarz i dotarł aż tu, nie słyszany przez zajęte lalkami dziewczęta. Drgnęły ze strachu.
Mila położyła palec na ustach. Cicho, sza! Czerwieniła się i bladła naprzemian. Oczywiście, była to