Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Niestety! To samo powiada Fryderyk.
— Co powiada Fryderyk?
Czerwona, zapłakana twarz wyjrzała na świat boży. Fryderyk był autorytetem.
— Przeczytam ci! — oświadczyła Tinka, dobywając z pultu olbrzymi, pięciokartkowy list. — Oto tu! — rzekła, biorąc w rękę czwartą kartkę i odnajdując odnośne miejsce tak samo pewnie i powolnie jak zawsze. Potem jęła czytać:
— Nie sądź jej zbyt surowo. Nie jest ona taką z natury, gdyż umiałaby utrzymać swe wielbicielki. Jest to jeno rozpuszczone dziecko, które nawykło do pochwał i dlatego tak się rozkaprysiło, że nie chce nazajutrz nic wiedzieć o tych, którzy je zeszłego dnia chwalili.
— Och, jakaż to prawda, Tinko!
— Ale sądzę, że jej się sprzykrzą te pochwały, gdyż ma wyższe aspiracje. Tego wrażenia doznałem w lecie. Ty, Tinko, musisz jej w tem pomóc.
— Ach, uczyń to, Tinko! — zawołała Nora. Siadła na skraju łóżka, złożyła ręce — Musisz być zawsze ze mną, Tinko. Jeśliś ty ze mnie niezadowolona, doznaję wyrzutów sumienia. Nie chcę być taką jak dotąd. Jeśli spostrzeżesz najdrobniejszą oznakę, uczyń mi wyrzut. Wiesz, jakbym rada poprawić się. Chciałabym być dobrą, doskonałą! Ach nie śmiej się! W gruncie nie zależy mi na bufonowaniu, puszeniu się i pochwałach! Wszystko to przychodzi samo i to nie wiem jak. Brak mi powietrza, radabym coś niesłychanego uczynić, wziąć w czemś udział. Ach, tego pragnę! Porywa mnie czasem chęć iść na wojnę, lub zginąć wraz z nihilistami w Rosji, albo wreszcie odbywać wielkie podróże, przemawiać publicznie, zostać wygwizdaną i okrytą