Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/198

Ta strona została przepisana.

pogardą. Ach pragnę działać, nie wiem w jakiej sprawie, ale pożądam tego... Nie mówię przez pychę, Tinko, ale czuję to... przysięgam na Boga, czuję to! Być może jest to jeno mgliste, bezcelowe marzenie, ale wierz mi, owa nienazwana tęsknota przepełnia mi duszę!
Siedziała wyprostowana, przez Izy błyszczały jej oczy, włosy miała roztargane, po chwili zaś wyciągnęła ramiona i padła zpowrotem na łóżko, zalewając się łzami.
Tinka nie mogła się dłużej opierać wszystkim owym dobrym wspomnieniom przyjaciółki. W stała zamaszysta, przysadkowata i pochyliła się nad Norą.
Potem spędziły razem rozkoszną chwilę na pogawędce, która uwieńczyła zgodę i jednomyślność. Wkońcu to, co im się wydawało niedawno nader poważne i groźne, przybrało inną postać i wywołało śmiech.
Nagle, pośród owej pogwarki usłyszały czyjeś spieszne kroki na schodach. Ktoś przebiegł pierwszy zakręt, drugi, trzeci i wreszcie zadudnił obcasami tuż przy poddaszu... Czyż z taką pewnością mógł biec zwłaszcza ciemnym kurytarzem, gość przygodny?...
Drzwi, nie zaryglowane od wnętrza, rozwarto bez pukania i oczom przyjaciółek ukazała się... Tora... we własnej osobie.
Trudno opisać zdumienie, pozory, obrazy, oraz dostojeństwo obu dziewcząt. Na książęcym dworze nie zdołanoby odegrać lepiej tej maskarady. Tinka całem zachowaniem świadczyła, że pojęcia niema o istnieniu stworzenia nazwiskiem Tora Holm, a Nora była nieprzystępna, jak na scenie.
Nigdy atoli jeszcze sromotniejszego zakończenia nie miało tak wspaniałe widowisko.