Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/205

Ta strona została przepisana.

możność dalszej zabawy lalkami pocieszyła niebawem dziewczęta.
Rozmowa skierowała się oczywiście na Annę. Żadna z trzech przybyłych nie lubiła jej. Była im zbyt sztuczna, pretensjonalna, wywyższała się i chciała mieć we wszystkiem rację. Godziły się, że ma dobry styl, ale jęły drwić z jej bigoterji. Mila nie wyraziła zdania co do pierwszego punktu, ale przyznała, że u Anny jest widoczny nadmiar bigoterji.
Pierwsza Nora wstała od stołu, nie mogła wytrzymać, zapragnęła muzyki. Spróbowała Erarda, wyrażając obawę, że trochę rozstrojony, co się też okazało słusznem. Ale i tak poszło ślicznie. Nora śpiewała innym, zajętym lalkami. Potem zaproponowano, by śpiewała Tinka, ale ona nie chciała rozstać się z lalką w niebieskiej sukni i dopiero na prośbę Mili odśpiewała kilka utworów. Gdy skończyła, zapukano, a pokojówka Mili zawiadomiła ją, że pan konsul wrócił do domu. Wywołało to wielkie wrażenie, albowiem się go nie spodziewano.
Mila zbiegła na dół, wszystkie zaś pozostałe uradziły, że muszą iść, gdyż jedzenie kolacji wraz z konsulem byłoby rzeczą zbyt niemiłą. Upierała się przytem zwłaszcza Tora, wiedząc, że mankiety jej nie są zbyt świeże, a nie wiedziała, czy wypada prosić Mili o inne. Podczas tych roztrząsań wpadła Mila jak bomba i pośpieszyła do stołu, szepnąwszy:
— Papa idzie! Zaczęła się bieganina od stołu do szafy i z powrotem, dziewczęta wpadały na siebie, następując sobie na nogi, pokrzykując, wybuchając śmiechem, słowem zwijały się jak w ukropie, ale wszystko znalazło się w szafie w chwili, gdy konsul zapukał.