Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/216

Ta strona została przepisana.

częta milczały i dopiero po chwili jedna zauważyła, że był to wykład wstrząsający. Na to odpowiedziała Anna, że właśnie należy ludźmi wstrząsać. Wszystko, co się tu, w związku dzieje, służy jeno do zabaw, związek ogarnęła gorączka uprzyjemniania sobie czasu.
To popsuło do reszty nastrój. Nora uczuła się dotkniętą i spytała Anny, czyby nie zechciała przyczynić się do podniesienia naukowego poziomu. Anna zaczerwieniona odparła ku zdumieniu wszystkich, że spróbuje to uczynić.
Przez kilka dni nie było jej w szkole, ale zjawiła się na ostatniem przed świętami zebraniu wieczornem i zgłosiła odczyt, żądając, by przybyli nań prócz Tomasza Rendalena, także pani Rendalen i kapelan Wangen. Przyjaciółki, słysząc to, zauważyły, że światła swego Anna nie kryje pod korzec.
Zaproszeni przybyli oczywiście.
Anna wyglądała blado, a ręce jej drżały, podczas gdy chudemi palcami przewracała kartki rękopisu i poprawiała świece.
Głos jej i sposób wysłowienia był równy, miarowy, często ostry. Wielkie oczy rzadko podnosiły się, ale ile razy to czyniły, spojrzenie ich było dosadne i przenikliwe tak, że wprost gniewało. Czytała z rękopisu słowo w słowo. Początek był szczególnie lapidarny.
— Kobieta — czytała — nie pracuje nad wychowaniem samej siebie w tymi stopniu, jak tego żąda od mężczyzny. Nie wyzwala się z wad nabytych dawniej, w gorszych stosunkach. Dziś wymienię jedną tylko wadę: kłamstwo!
Jako słabsza, nawykła do kłamstwa, ale dziś nie jest już tak bezbronna, by się miała doń uciekać.