przechadzki, przeważnie przez rynek, a jednocześnie zalał też rynek tłum uczennic szkoły. Wszystko tak urządzono, że „sztab główny“ był wmieszany w tłum uczennic, by nie wzbudzać podejrzenia.
Oczywiście stawiły się wszystkie cztery i o to... zobaczyły w samej rzeczy wałęsającą się po rynku Karen Lothe. Poznały ją po smukłej figurze, szarym płaszczu i piórach na kapeluszu. Ze zdumienia omal się nie zdradziły. Czyżby naprawdę była to Karen Lothe? Tak jest, zawróciła w lewo. Tedy jawnie, wobec wszystkich chodziła po rynku, oczekując kogoś.
Wszystkie cztery wytrzeszczyły na nią oczy, nie śmiały się, nie dawały sobie znaków,... były wprost przerażone.
Ale nastrój zmienił się zaraz na widok nauczycielki rysunków, skręcającej w aleję. Szła szybko, miała bowiem właśnie w alei wyznaczoną schadzkę.
Zaczęły się kryć jedna za druga, by dać folgę śmiechowi, a gdy nauczycielka przemkła obok nich z gorączkowym pośpiechem, dziewczęta w trąciły Tinkę z uciechy w rów, na szczęście suchy.
Teraz szło o zbadanie, czy i dwie inne nauczycielki wpadły w pułapkę. Czwórka wróciła do sali pensjonarek, skąd można było widzieć podwórze. Naznaczyły pannie Hall schadzkę poza halą ćwiczebną. Nie było jej, chyba, że może stała bez ruchu, skryta w cień.
Nauczycielka języków miała się stawić poza ogrodem i rzeczywiście zobaczyły ją po chwili na ścieżce wiodącej od lasu. Ale nie była sama i nie obejrzała się ni razu, przeto jeśli przeczytała list, musiała go wziąć za żart... Cztery winowajczynie wyśliznęły się furtką ogrodową i odeszły boczną drogą, nie chcąc raz drugi spotkać Karen Lothe.
Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/241
Ta strona została przepisana.