Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/249

Ta strona została przepisana.

zresztą tutaj, poza domami, nic nie znaczyło i biegły z okrzykiem, gdy nagle rozwarto drzwi główne.
Na górnym stopniu schodów stał młody człowiek w białych spodniach i uniformie oficera marynarki. Śmiał się i kłaniał,... kłaniał i śmiał się.
Był to Nils Fürst.
Za nim widać było Kaję Gröndal w kapuziastym kapeluszu, z fiołkową parasolką. Wyglądała prześlicznie. Śmiała się również.
— Czy jest tu Eliza? — spytał.
Nie było żadnej Elizy w obu najwyższych klasach, a także i w całej szkole.
— Niema Elizy? — powtórzył — Więc jest może Olawa?
Nie było Olawy! Nikt nie znał Olawy, wszystkie dziewczęta rozumiały, że jest to jeno żart, ale nic sobie z tego nie robiły. Nils oglądał jedną po drugiej, dziewczynę w kostjumie gimnastycznym. Miał w rękach kwiaty i, kłaniając się, musiał je lewą ręką przyciskać do piersi. I pani Gröndal miała również kwiaty. Kupili je widocznie w ogrodzie, a słyszeć, że się odbywa gimnastyka, wstąpili zobaczyć.
— Przepraszam, — rzekł znowu Nils — więc chyba, jest Petra... a może i Petry niema tutaj.
Zdjął kapelusz, a jasne jego włosy, zda się, wybuchły śmiechem. Dziewczęta odpowiedziały tak głośnym wybuchem wesołości, że ściany sali zahuczały echem. Nils zszedł po schodach, a za nim pani Gröndal; skręcając za narożnik, skłonił się raz jeszcze.
Roześmiane dziewczęta ogarnęła dziwna gorączka. Biegały tu i tam, pytały, nie słuchając odpowiedzią kupiły się do siebie, to znów odbiegały ku śmiejącym się najgłośniej.