Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Naraz dwie zaczęły sprzeczkę, zbliżyło się do nich kilka, potem kilkanaście i spór wzrastał ciągle. Szło o zuchwalca, który otwarł drzwi sali.
Najsrożej oburzała się Tinka na bezczelność intruza, a jednocześnie szukała oczyma kogoś do pomocy. Spostrzegła siedzącą blisko drzwi bladą jak śmierć Torę, koło której krzątała się właśnie panna Hall.
Tinka przyskoczyła, pytając raz po raz:
— Co się stało? Co się stało?
Tora ćwiczyła oddzielnie, była zawołaną gimnastyczką i miała nawet własny system. Podczas ćwiczenia ujrzała przez pół otwarte drzwi ulatujące z krzaka ptaki. Czy kto był w krzaku? Czy miały tam gniazdo? Czy może bawiły się tylko? Potem krzak zakryła jej jasna suknia Kai Gröndal, a zamiast ptaków ujrzała wielki bukiet, parasolkę, oraz młodzieńca w uniformie marynarskim, z kwiatami w rękach. Nie znała go. Kaja zauważyła ją. Niewiadomo, czy Kaja powiedziała: — To ona! — czy tylko tak się wydało Torze, dość, że miała świadomość, iż dosięgło jej niepowołane spojrzenie.
Oficer marynarki patrzał teraz na nią bezustanku, a roześmiane oczy jego kłuły ją wprost. Kaja chciała go powstrzymać, on jednak szedł po schodach, nie spuszczając jej z oczu. Nie mogła się ruszyć. Jakby z wielkiej jeno oddali dochodził ją zgiełk u okna, jak przez mgłę widziała uderzenie wichru, który uniósł welon pani Gröndal i omal nie przewrócił jej parasolki naopak, oraz kołysanie się krzewów i drzew. Nie mogła tego jasno pojąć, objęło ją dziwne wyczerpanie, zachwiały jej się kolana i ugięły nogi.
Nagle zawrzasły dziewczęta i rzuciły się ku drzwiom, które za chwilę stanęły otworem. Uczuła rzeźwy po-