Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/265

Ta strona została przepisana.

ją jednak zatrzymał, obejrzała się i spostrzegła go. Szybko podszedł ku zwierzynie, którą wytropił.
Tora pożegnała znajomą, o ile mogła najspieszniej i zboczyła ze zwykłej drogi. Bała się, dziwnie się bała, szła przeto coraz to szybciej. Ale miała przeczucie, że za nią idzie, czuła to niemal.
Nie śmiała biec gościńcem, liczyła jednak na to, że zna lepiej ścieżki leśne w pobliżu „gaików“, niż on i że mu się wymknie. Ale z wielkiem przerażeniem spostrzegła, że zaraz skoczył w las i popędził jej śladem. W lesie mogła biec, przeto ruszyła spiesznie, obierając kierunek, skąd nadchodził, potem zaś przycupnęła za wielkim głazem.
Był to dobry pomysł, gdyż za chwilę zobaczyła, że przebiegł tuż koło miejsca, gdzie siedziała, i pognał w głąb lasu. Serce jej biło tak, że ją aż bolało w piersiach. Widziała, jak pędzi, tu gdzie nikt nie widział, nie cofając się przed żadną przeszkodą.
Przeczekawszy, aż jej znikł z oczu, pobiegła co żywo w przeciwnym kierunku i zatrzymała się dopiero wysoko, powyż dworu, przy kamieniu pod wielką sosną, otoczoną drzewami liściastemi. Stała z rozbłysłemu oczyma, dysząc ciężko, rozglądając się wkoło i oto, ujrzała go przed oczyma takim, jakim był w chwili przebiegania mimo głazu, za którym się skryła. Szkaradny, wstrętny człowiek!
Obraz jego nie znikał już odtąd. Zawsze i wszędzie widziała go przed sobą, jak gdyby nikogo innego nie było na świecie. Ciągle przed nim uciekała, a on ją ścigał bezustanku.
Siostry zawiadomiły ją, że wałęsa się wokoło domu i spoziera w szyby, a także, że je zatrzymuje na ulicy i przesyła pozdrowienia dla Tory. To ją oburzyło