Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/269

Ta strona została przepisana.

O niczem innem w ciągu ostatnich dni nie myślał, nie mógł pracować, ni spać. Nie zdarzyło mu się jeszcze polować na pyszniejszą zwierzynę. Dzień w dzień przechodziła koło jego domu, a kryła się na jego widok, była przeto jeszcze niewinna. Trzeba ją więc było tylko odnaleźć w kryjówce. Nie można jej było oddać milszej przysługi. Im częściej się kryła, tem goręcej pragnęła zostać, znalezioną. Teraz rozumiał, czemu wówczas opuściła panią Gröndal i czemu płakała na parowcu... O, te małe, niewinne dziewczątka!
Ale to polowanie nużyło, przeciągając się nadmiernie. Przytem mógł ponieść szwank na „honorze“, gdyby się dowiedziano, że porucznik Fürst został wystrychnięty na dudka!...
Doszedłszy w pobliże sosny, opuścił ścieżkę i zaczął się ostrożnie skradać przez gęstwę. Starał się dotrzeć do miejsca, z któregoby ją mógł zobaczyć.
Stała ciągle w tej samej pozie, walcząc z pokusą obejrzenia się za siebie. Nagle trzasła gałązka za nią, poniżej, w lesie. Czyż było coś poza nią?... Spojrzała w dół, ale w pierwszej chwili nie dostrzegła niczego... Ach tak... ruszają się gałęzie... a także szeleści listowie... Mógł to być dworski koń, lub krowa, które puszczano o tym czasie na paszę... Uczuła, że tu, na górze za gorąco, i chciała właśnie pójść dalej, gdy nagle wzrok jej spoczął na sporej gałęzi, pod którą ruszało się coś ciemnego... Wyłoniła się głowa... mężczyzna... on! Jakżeż to... na miły Bóg?! Czyż wiedział, że ona...? Ogarnęło ją niewysłowione przerażenie... On spojrzał ku niej... Tora wstała z wysiłkiem, bo czuła, że tłoczy ją straszny ciężar... Ale nie odwróciła odeń oczu i nie była w stanie ruszyć z miejsca nogi... Zatraciła, po chwili, nawet chęć